Najwyższa Izba Kontroli opublikowała we wtorek informację o wynikach kontroli dotyczącej ochrony mieszkańców dużych miast przed hałasem.
Izba zarzuciła ministerstwu środowiska, że ustalając nowe normy, nie uwzględniano np. opinii Głównego Inspektora Ochrony Środowiska i naukowców. Dlatego po przeprowadzonej kontroli NIK chce m.in., by ten resort przeanalizował, czy długoterminowe dopuszczalne poziomy hałasu zostały ustalone prawidłowo i - w zależności od wyników tej analizy - podjął "stosowne" działania.

Przedstawiciele Izby wnioskują też o ustalenie, w jakim stopniu złagodzenie norm wpłynęło na zmianę na mapach akustycznych wielkości obszarów z przekroczonym, dopuszczalnym poziomem hałasu.

Decyzją resortu środowiska od 2012 roku w Polsce obowiązują nowe, łagodniejsze normy dopuszczalnego poziomu hałasu komunikacyjnego (głównie drogowego), na który mieszkańcy aglomeracji są narażeni najbardziej. Dodatkowych zabezpieczeń (np. ekranów akustycznych) nie wymagają już miejsca, w których dokuczliwe dźwięki nie przekraczają 70 dB w dzień i 65 dB w nocy.

Jednak - według Światowej Organizacji Zdrowia - szkodliwy dla zdrowia jest hałas powyżej 55 dB w ciągu dnia i 45 dB w nocy. Może on wywoływać zmęczenie, rozdrażnienie, bóle głowy czy brzucha.

Jak zauważa NIK, po wprowadzeniu nowych przepisów i podniesieniu dopuszczalnego poziomu hałasu o 5-10 dB, liczba mieszkańców miast zagrożonych uciążliwymi odgłosami oraz miejsc wymagających ochrony akustycznej spadła "drastycznie" z dnia na dzień.

"Nie wiadomo, z jakiego powodu normy zostały zmienione" - powiedział PAP Tomasz Ambrozik z białostockiej delegatury NIK, która koordynowała tę kontrolę.

Efektem tych zmian był także inny wygląd map akustycznych aglomeracji, a liczba mieszkańców zagrożonych ponadnormatywnym hałasem bardzo spadła, przez co również formalnie wieloletnie cele programów ochrony środowiska przed hałasem zostały osiągnięte "w jeden dzień". Nie sprzyjało to natomiast rzeczywistej ochronie mieszkańców miast przed uciążliwym hałasem.

Z informacji Izby wynika np., że w Łodzi zagrożonych uciążliwymi odgłosami było prawie 48 proc. mieszkańców, a po zmianie norm - 22 proc. W Radomiu odsetek ten spadł z 22 do 4 proc., w Gorzowie Wielkopolskim z 19,5 proc. do niespełna 2 proc. W Białymstoku zakładano, że po wdrożonych działaniach do 2019 roku liczba mieszkańców narażonych na hałas obniży się z 28,3 tys. do 14,1 tys.; wprowadzenie nowych norm spowodowało jednak, że tylko 6,1 tys. białostoczan było zagrożonych.

Tymczasem na nadmierny hałas skarży się znaczna część mieszkańców dużych miast. Izba przywołała przeprowadzone w 1999 i 2009 r. badania opinii publicznej, z których wynika, że uciążliwy i męczący hałas dokucza od 41 do 55 proc. mieszkańców dużych miast. Najbardziej uciążliwy jest hałas komunikacyjny, przede wszystkim drogowy.

Po to, by chronić mieszkańców miast przed nadmiernym hałasem, UE wydała specjalną dyrektywę, a każde z państw członkowskich zostało zobowiązane m.in. do sporządzenia map akustycznych oraz przyjęcia programów ochrony środowiska przed hałasem. NIK zwraca uwagę, że wdrożenie tej dyrektywy w Polsce odbyło się z opóźnieniem, bo ministerstwo środowiska nie przygotowało na czas przepisów wykonawczych, a aglomeracje nie miały odpowiednich doświadczeń w pracach nad mapami akustycznymi i programami ochrony przed hałasem.

NIK uważa, że samorządy powinny zwrócić uwagę społeczeństwa na problem hałasu w miastach poprzez rozszerzenie działań edukacyjnych o mapach akustycznych i programach ochrony środowiska przed hałasem.
Mapy te - jak wskazuje Izba - powinny być również wykorzystywane w pracach nad miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego.

Zadaniem ministerstwa zdrowia natomiast miałoby być - zdaniem NIK - określenie wskaźników pokazujących szkodliwe skutki wpływu hałasu na zdrowie. Przedstawiciele Izby tłumaczą, że zainteresowałoby to ludzi np. w kontekście wyboru miejsca zamieszkania. (PAP)